Na festiwal SXSW wybieram się trzeci raz z rzędu. Tym razem impreza ta będzie dla mnie totalną niewiadomą...
Hello Austin!
Przeczytaj
Popsuli lub chcą popsuć coś, co z pokolenia na pokolenie w naturalny sposób w Stanach (i nie tylko) budowało świadomość małych chłopców. O czym mowa? O marzeniach dzieciaków, wspomaganych pogonią za autografem idola, którego oglądało się wszystkie występy w sezonie. O niezapomnianych eskapadach na “mecze sezonu”, by upolować upragniony podpis. O chęci bycia takim, jak “mój ulubiony zawodnik”. To wszystko przez dziesiątki lat napędzało miliony dzieciaków i często stanowiło solidne podstawy dalszego rozwoju fizycznego i intelektualnego.
Wspólnym mianownikiem i celem wszystkich wymienionych powyżej aktywności, zawsze był upragniony… autograf. Jak Święty Graal, często nie do odszukania, nie do zdobycia, gdy już zdobyty, traktowany jak świętość. I co? Dla dzieciaków z USA ten etap właśnie się zakończył. Nie całkowicie, ale częściowo na pewno. Nie muszą już bowiem chodzić na mecze NBA i MLB (Baseball) i wystawać za swoimi ulubieńcami. Mogą skorzystać z Egraph.
Serwis, zwany górnolotnie przez założycieli “Następną generacją autografów”, umożliwia zamówienie oryginalnego podpisu jednego z 300 gwiazdorów lig NBA i MLB wraz z dedykacją w formie audio. Wszystko licencjonowane, więc też z gwarancją, że to, co otrzymasz w zamian za kilkadziesiąt dolarów(!), jest autentyczne. Założycielom udało się pozyskać do współpracy wielu znanych z amerykańskich lig zawodników, którzy własną ręką i głosem tworzą dedykacje dla fanów. Co więcej, chwalą narzędzie, nazywając je świetnym sposobem na kontakt ze swoimi fanami. Hm, dziwne. Ja będąc na ich miejscu, wolałbym kontakt face 2 face. Ale nie jestem gwiazdą, więc mogę się mylić.
Świat idzie do przodu i przy obecnym rozwoju internetu, niemal każda rzeczywista aktywność może mieć swoje interaktywne odbicie. Autografy też musiały je w końcu odnaleźć. Bo przecież, nie takie rzeczy można już zdobyć, a raczej “zamówić” online :) Tylko, jakby trochę magii w tym brak, tej magii, która napędza wszystkich łowców autografów, każe im moknąć pod stadionami i biegać za swoim ulubieńcem. Autorzy serwisu chwalą się, że “od teraz fani nie muszą stać w kolejce po autograf”. Mnie to nie przekonało, ale może w tym szaleństwie jest metoda?
PS. Jak myślicie, jaki będzie kolejny krok w rozwoju Egraph?
Zabawie się we wróżkę. Przewiduję, że pojawi się możliwość zakupu autografu od największych gwiazd pop i kina! Fanki Biebera z pewnością nie poskąpią grosza na kawałek dedykowanej treści od swego ulubieńca z bujną czupryną.